poniedziałek, 3 grudnia 2012

Goris - zapraszamy na skalne salony!

Jak już wspomniałam w poprzednich wpisach, Goris jest mieściną cudownie położoną pomiędzy górami. Dzięki temu warto po niej spacerować nie tylko w dzień, gdy góry są widoczne, ale również w nocy, gdy nic dookoła nie widać i łatwo popuścić wodzę fantazji na temat tego, co dzieje się tam w górze – czy są tam jakieś wilki, rozpoczynające polowanie? Czy sowy śnieżne już zaczęły noce wędrówki?
;o)

Wraz z Vitalim wybraliśmy się na spacer zaraz po kolacji i rozmowach z Michałem i Grześkiem, którzy ugościli nas fantastycznie.  Spacerowaliśmy prawie 3 godziny, choć planowaliśmy znacznie krócej. Goris nocą okazało się jednak tak magiczne, że błądziliśmy w labiryncie uliczek dopóki nie zmarzliśmy. Jak każda porządna górska mieścina Goris ma swoją rozkosznie szumiącą górską rzeczkę, a domy zbudowane są też na stokach gór, przez co wieczorni spacerowicze mają wrażenie, że znajdują się w płonącym zniczu. Ponadto, w Goris znaleźć też można rynsztoki, które ja widziałam w życiu po raz pierwszy, ale w tych woda była dość czysta. Są one po obu stronach każdej ulicy, więc zwłaszcza wieczorem trzeba uważać, by nie wdepnąć tam gdzie nie trzeba. Tak, pijani ludzie nie mają w tym miasteczku łatwego życia, ale dzieci mogę przypuszczać, że mają – śledzenie łódeczki płynącej rynsztokiem musi być niezłą zabawą. :)
 Wieczorny spacer uliczkami Goris zdecydowanie należał do przyjemnych czynności, jednak w prawdzie zdumienie Goris wprawił nas z samego rana, gdy wybraliśmy się zobaczyć tą starą część…


Niedzielny poranek był mroźny i mglisty. Zerwaliśmy się z łóżek o 7 rano, bo plan tego dnia był nieco napięty – zobaczyć stary Goris, pojechać autostopem do Tatev i wrócić do Erywania – sporo do zrobienia. Śniadanie zjedliśmy w pośpiechu, przez minutkę porozmawialiśmy z chłopakami, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę trzęsąc się z zimna i obserwując jak ludzie leniwie wyściubiają nosy z ciepłych domostw. To wtedy poczułam pierwszy przymrozek w Armenii i zobaczyłam szron, który cudowanie ozdobił wszystko wkoło.


Budynek szkoły.

Dotarcie do starej części Goris było nie lada wyzwaniem – labirynt uliczek, a na dodatek nikogo w promilu kilkudziesięciu metrów, by spytać o drogę. Po kilkunastu minutach błądzenia wpadliśmy na gawędzących panów i dostaliśmy wskazówki jak się dalej kierować. Szliśmy więc spokojnie, podziwiając wulkaniczne skały górujące nad domami i spotykając coraz więcej ludzi. Mało kto z nich nie miał wiadra lub wiaderka z wodą, czy paszą, bo wszyscy  szli na obrządek. My mieliśmy z nimi coś wspólnego – przez pewien czas wszyscy szliśmy w tym samym kierunku.


Stary Goris okazał się być miastem w skale, czyli kolejnymi górami podziurawionymi jaskiniami. Było ich tam naprawdę mnóstwo, o wiele więcej niż w Hyndzoresku. Nie umknęło to również uwadze mieszkańców, którzy wykorzystali nadmiar jaskiń urządzając w nich obórki, kurniki i stajenki.


W odróżnieniu od podziwiania miasta w skale, które miało miejsce dnia poprzedniego, tym razem mieliśmy możliwość przyjrzenia się jaskiniom z bliska, a nawet w niektórych sobie posiedzieliśmy. Na dodatek stojąc na zboczu jednej góry, mogliśmy się przyglądać jaskiniom naprzeciwko, które znikały za mgielną zasłoną. Nie było w moim życiu jeszcze momentu, w którym czułabym się bardziej „ w innym świecie” niż wtedy.
Tym razem ja w całej okazałości, a nie tylko moje buty. :)
Dziury były wszędzie, kilka razy prawie bym wpadła. ;)

 Jak zahipnotyzowana rozglądałam się dookoła, przyglądając się tym wszystkim jaskiniom i miałam wrażenie, że oddycham powietrzem sprzed tysięcy lat. Zupełnie straciłam poczucie czasu, straciłam z oczu Vitaliego, który wspinał się już gdzieś wyżej, straciłam na ten moment wszystkie trapiące mnie myśli. Miałam czysty umysł zdumiony magiczną scenerią.


Jak nietrudno zauważyć każdy dom ma swoje własne jaskinie. ;D

Stałabym tak pewnie jeszcze długo, gdyby Vitalij nie znalazł idealnego miejsca na śniadanie obwieszczając to donośnym „Dajana!!!”. Ten czas, który ja poświeciłam na pożeranie widoków, mój towarzysz poświęcił na wspinaczkę, w wyniku czego po „przebudzeniu” goniłam go chyba z 10 min. ^^
Strasznie mnie zaintrygowała ta układanka z kamieni na szczycie  skały...


Nasze śniadanie, które składało się z chleba i pomidorów w tej scenerii smakowało wybornie. Ale o mało co nie udławiliśmy się tymi pysznościami, gdy w dole zobaczyliśmy kobietę, biegającą dookoła kościoła z kurą. Od razu posądziliśmy kobietę o postradanie zmysłów. Będąc jednak ciekawskimi stworzeniami, postanowiliśmy zejść na dół, żeby zobaczyć co jest grane. Nie powiem – nie byłam pewna, czy zagadywanie do obłąkanej kobiety, to jest akurat to, co powinniśmy robić, no ale raz się żyje, no nie? :) Jak się dowiedzieliśmy już na dole, kobieta nie była obłąkana, nie uprawiała też urozmaiconej wersji porannego joggingu, a… zapewniała sobie i rodzinie dobry obiad. Miejscowi uważają, że składanie ofiary Bogu, czyli rundka z kurczakiem dookoła kościoła, gwarantuje, że mięso będzie smaczne i zdrowe. Żeby nie było za łatwo, to kurczak podczas biegu jest żywy i wierzga,a zabija się go bezpośrednio po zakończonej czynności.  Oczywiście nie robią tego panie, a mężowie, którym przyglądają się dzieci.  Dla ciekawskich – z owcami/krowami i innymi większymi od kurczaka stworzeniami nie biegają. ^^

Słynnym armeńskim zwyczajem - śmiecimy wszędzie, gdzie się da.

Na drogę prowadzącą do Tatev szliśmy w świetnym humorze, żartując z tego jak się wystraszyliśmy kobiety z kurą i z tego, że rubryka „nieruchomości” w lokalnej gazecie pewnie wygląda tak:

"Sprzedam: Dom czteropokojowy z garażem i pięcioma jaskiniami. Cena do uzgodnienia."
 lub
"Dwie słoneczne jaskinie, każda po około 4m2 zamienię na jedną jaskinię około 10m2, najlepiej z widokiem na Goris".

A wy co byście powiedzieli na dom z jaskinią w gratisie? :)


1 komentarz:

  1. Heeeeeeej, ale tam jest ładnie! :D

    Ale jakbym musiała chodzić do tej szkoły, to bym chyba umarła...

    OdpowiedzUsuń

.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...