poniedziałek, 7 stycznia 2013

Psy pasterskie vs. piękno armeńskich gór.

W poprzednim poście zapomniałam wspomnieć o jednym ważnym wydarzeniu, które mocno wpłynęło na naszą wędrówkę. Mianowicie Kacha, podczas naszego "pochodu wzdłuż rurociągu" zgubił jeden namiot... Sama nie wiem, jak to możliwe, posiać gdzieś niemałych rozmiarów i tak istotny dla naszej wyprawy namiot... Na szczęście, gdy my byliśmy zajęci rozkoszowaniem się widokami na kanion, Gruzin cofnął się, by wrócić po około 2 godzinach z namiotem... Nie, nie, namiot wcale nie był tak daleko, po prostu Kacha nie przejmując się wcale, tym, że na niego czekamy pstrykał beztrosko fotki, każdej napotkanej trawce... Co ciekawe, Kacha nie odniósł w pełni sukcesu w kwestii odnalezienia namiotu, ponieważ trochę się spóźnił i ktoś, kto znalazł go przed nim, próbował go otworzyć rozrywając zamek. ^^


W każdym bądź razie, gdy już wyruszyliśmy w celu poszukiwania "materiałów łatwo palnych" na ognisko zrobiło się jeszcze ciekawiej. Po pierwsze okazało się, że miejsce w którym rozbiliśmy swój obóz jest położone na przepięknej, sporych rozmiarów "półce", o czym nie mieliśmy pojęcia, chodząc po niej.


Po drugie, trafiliśmy na takie ciekawe obiekty jak dziura w rurociągu (co w Armenii nie jest wcale rzadkością), która była pośrednim sprawcą lodowej wystawy i dojrzeliśmy też górę na górze - bo przecież my znajdowaliśmy się już na jednej.

Po trzecie, ja z Lurine byłyśmy tak zafascynowane tymi okolicznościami przyrody, że pochłonęło nas uwiecznianie tych widoków. Tak bardzo nas pochłonęło, że w pewnym momencie zostałyśmy same, reszta już gdzieś poszła. Nie za bardzo wiedziałyśmy, co mamy robić, nasze telefony nie działały, a nie chciałyśmy wrócić do obozu, bo zdawałyśmy sobie sprawę, ze się przydamy do noszenia gałęzi. Postanowiłyśmy więc iść dalej przed siebie. W pewnym momencie zobaczyłam wyłaniającą się za wzgórka Alę - ale się ucieszyłam! Moja radość nie trwała jednak długo, bo zaraz za Alą dostrzegłam dwa wielkie psy szczekające jak głupie! Instynktownie zaczęłam biec, Lurine też, jednak zatrzymała się o wiele szybciej niż ja, przypominając sobie o Ali. Nie pamiętam jak to się stało, że te psy znikły, byłam zbyt roztrzęsiona. Prawda jest taka, że miałyśmy dużo szczęścia, bo owe psiska łatwo mogłyby się dopaść do którejś z nas, a w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby nam pomóc. Morał z tego taki, że wędrując po armeńskich górach, nie należy zapominać, ze jest to terytorium pasterzy i ich psich pomocników. Tym bardziej, że pochodzący z tych terenów, cieszący się niesłabnącą popularnością Owczarek Kaukaski jest jedną z najgroźniejszych ras.

Gdy już znaleźliśmy resztę, okazało się, że gałęzie czekają już tylko do zabrania, zdecydowaliśmy się jednak jeszcze trochę pospacerować, dzięki czemu trafiliśmy też na górski ołtarzyk...

Doszliśmy też do górskiego potoku z niezwykle czystą wodą. Kacha nie mógł się oprzeć i tym razem robił zdjęcie każdej falce.

Dość długo spacerowaliśmy, toteż w drodze powrotnej na naszą półkę, gdy byliśmy obładowani gałęziami, mieliśmy okazję podziwiać przepiękny zachód słońca, chyba piękniejszy niż w Goris.

Najpiękniejsze zdjęcie jakie kiedykolwiek udało mi się zrobić. Nic w nim nie zmieniałam, oprócz dodania podpisu. :)
Oczywiście robiąc te zdjęcia nieźle się nagimnastykowałam, bo gałęzie wcale mi roboty nie ułatwiały. Warto jednak było się trochę pomęczyć, bo rozmowy przy ognisku, to prawdziwa przyjemność. Musieliśmy być tylko ostrożny, bo każdy toast, który wznosiliśmy, niebezpiecznie przybliżał nas do krawędzi. ^^
Faceci zajęci rozpalaniem ogniska.
A Lurine zajęta rozkładaniem namiotu. ;)
Ach, szkoda, że spędziliśmy tam tylko jedną noc...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...